Świat, w którym żyjemy obecnie jest oczywiście zupełnie inny niż 30-40 lat temu. Dzisiejsze dzieci są też zupełnie inne – dużo bardziej wrażliwe, wychowane w innym środowisku, traktowane w inny sposób. Zmieniła się też ich rola w rodzinie – od traktowania przedmiotowego do podmiotu, który często ma znaczny wpływ na życie całej rodziny.
Jesper Juul powtarza jednak od zawsze, że za jakość relacji „rodzic-dziecko” pełną odpowiedzialność ponosi rodzic.
W dzisiejszych czasach co raz odważniej mówi się o terapii, jako bardzo bardzo skutecznym sposobie poradzenia sobie z emocjami. Pełna zgoda ?
Ale rodzi to tez pułapki, w które co raz częściej wpadają rodzice – intencje są dobre, ale dobrane metody, a przede wszystkim własna postawa w tym procesie, może przynieść niekorzystne konsekwencje na sam koniec.
Zobaczcie gałąź logiczną na ten temat – czytamy od dołu, trzy boxy na tym samym poziomie oznaczają trzy przyczyny, które tworzą skutek powyżej.
Rodzice, którzy są w pełni odpowiedzialni za relację (jakość) z własnym dzieckiem mają tendencję do oddawania dziecka do terapeuty z hasłem „proszę go naprawić”.
Rodzice przyjmują postawę klienta, który płaci i oczekuje efektów, ale z różnych swoich powodów (lęki, przeszkody, swoje schematy) nie uczestniczy w terapii, która powinna dotyczyć przede wszystkim właśnie rodziców, bo oni się do tego przyczynili.
Jeśli by dokonali zmian w swoim obszarze, to dziecko bardzo szybko dostosuje się do nowych, lepszych warunków i większość „złych” zachowań zniknie. Ale mamy sytuację, że rodzic przekazuje dziecku niewerbalny przekaz „coś z tobą nie tak – poczekamy aż się naprawisz”.
To rodzic ma siłę, władzę i korzysta z niej, aby zrzucić całą odpowiedzialność na dziecko, a samemu bezpiecznie tkwić w swojej strefie komfortu i wygody. Trudno w takiej sytuacji oczekiwać „radości” po stronie dziecka jak i szybkich, efektownych skutków pracy na terapii.